wtorek, 3 kwietnia 2012

Plastic ladies

Ostatni piątek. Piątkowe przyjemne popołudnie. Miejsce - You&Me. Moja ukochana Karolcia. Ah, takie nic. Zwykłe chillowanie i odrywanie się od problemów i niepowodzeń. Niby zwykłe wyjście, a jednak można coś z niego wyciągnąć. Siedząc, plotkując i pałaszując przepyszne sałatki, spoglądałam na dwie kobiety siedzące przy stoliku obok. Szatynka i ruda, szalone trzydziestki. Widać było, że znają się dobrze, jednak w ich spojrzeniach nie było widać przyjaźni, ani nawet sympatii. Plotkowały ze sobą, nie odrywając wzroku od włączonych facebooków profili na swoich iPhonach. Koszmar. Puste lale. Uwagę przyciągały ich sztuczne twarze, a raczej dzieła plastyków. Jedna miała nos wąski jak u trupa, a druga napompowane usta tak nieudolnie, że aż trudno było nie spojrzeć. Ich nadęcie i sztuczność biło po oczach. Jedyne o czym myślałam to to, że zrobię wszystko by w ich wieku nie być zniszczoną przez chęć doskonalenia się plastikowym potworem, który otacza się jedynie ludźmi, którymi warto się otaczać, bo mają hajs i status. Never ever. 



niedziela, 1 kwietnia 2012

You ain't go nothing but nothing to lose.

Jako córka starego moto cyklisty powinnam czuć ten czadowy klimat. Zakurzone drogi, rozgrzany silnik, czarna skórzana kurtka, stare motocyklowe buty, słońce strzelające w oczy spod kasku. Czasem wyobrażam sobie jak mknę na starym Harleyu z super przystojnym rockowym chłopakiem. Jedziemy przez zakurzoną, kultową już drogę 66. Moje włosy targane przez wiatr oplatają jego szyję. Mrrr.

Jest tak gorąco, że czuję jak podeszwy butów topią się przy rozgrzanej rurze.Jedziemy prostą droga gdzieś w słonecznej Arizonie, mijamy opuszczone miasteczka, o których ludzie już dawno zapomnieli. Od czasu do czasu pojawi się na poboczu typowo amerykański motel z neonowym szyldem. Zaparkujemy naszą bestię na pobliskim parkingu. Jest tak rozgrzana, że parzy w odległości kilku metrów.

Mój ukochany miałby stare policyjne Ray Ban'y za którymi chowałyby się zielone kocie oczy. Obok nas roztaczałby się pustynny krajobraz, a ceglana ziemia by tak paliła, że nie dało by się na nią patrzeć. Czekając na pokój, zapalilibyśmy czerwonego Marlboro. Jego dym uciekałby razem z kurzem i żarem z naszego motoru w otchłań gorącej Arizony.

W pokoju stałaby pełna lodówka schłodzonych coca-coli. Wrr. Potem kochalibyśmy się na starym łóżku. Przez nieszczelne okna, leciało by mroźne powietrze z zewnątrz. Za motelem słuchać by było walki kojotów i przejeżdżające samochody. W pokoju obok ktoś oglądałby głośnego domowego pornosa.

Późno w nocy wyszłabym w samej skórzanej kurtce na zewnątrz, oparła o barierkę i zapaliła papierosa. Zimny podmuch wiatru zmroziłby moje kostki. Granatowe niebo, rozświetlone milionami małych gwiazdek idealnie kontrast owało by z ceglaną ziemią...

Następnego dnia odjechalibyśmy na naszej bestii z tego pustynnego raju, pędząc dalej drogą 66 do słonecznej Kalifornii.


emerald memories

Pamiętam te spontaniczne spacery nad jezioro Szmaragdowe, gdy siedzieliśmy nad brzegiem gapiąc się na roje żab i latające, kolorowe ważki, na piękne, bajkowe drzewa, zaczęłam wspominać. Pomyślałam, że mam ochotę na dawne pikniki na łąkach za miastem. Gdy w ciuchach kapaliśmy się w jeziorze i schnęliśmy w pomarańczowych promieniach słońca, wtrynialiśmy soczyste truskawki na kocach pełnych robali, rozmawiając o wszystkim i o niczym, przekrzykując chrząkania różnych leśnych stworzonek, szczęśliwi i spokojni jak niebo zmienia kolor na fioletowe, co oznaczało, że czas wracać.
Czasami też wsiadła bym na ten rower, jak dawniej. Kilkunasto kilometrowe wycieczki, kilkudniowe zakwasy. Lody arbuzowe, las, holenderskie wiochy, postój nad jeziorem, deszcz, śpiewanie piosenek(albo raczej darcie się na cały głos), natrętne komary, ostre słońce, dawne, wielkie przyjaźnie.

Czasem układam w głowie scenariusz. Co by było gdyby.


I tego najbardziej nienawidzę.




Un strillo arrabbiato


Kiedyś zgubi mnie to że zbyt często mówię ludziom to co chcieli by usłyszeć, a zbyt rzadko mowię o tym co naprawde czuje. Człowiek uczy się niby na błędach? To masakryczna bzdura. Popełniłam ten błąd juz 34571395864 razy i nadal to robię. Powoli tracę kawałki swojego serduszka- idiotka. I to w dodatku dwubiegunowa. Z jednej strony jestem egoistką do bólu, a z drugiej strony tak bardzo przejmuję się innymi ludżmi, że czasem biore na siebie ich problemy. Zapominam że mam swoje przeżycia, emocje i problemy. Niby są silne, ale zarazem zbyt słabe by przebić zewnetrzną skorupe i wydostać się na powierzchnie. Wole przytakiwać, częściej nawet- kłamać. Masz, poczuj się dobrze. Nieważne że wszystkie komórki mojego ciała mówią- "Przestań pierdolić".

***


sobota, 31 marca 2012

Sonia writes.

odkopane, ulubione


undefined undefined

(...)
Z kanałów dobiegał nocny koncert świerszczy. Oddychała mocno, serce waliło jej jak bębny z okazji święta narodowego w USA. Zaświeciła latarką (model wyprodukowany chyba w 14 r.p.n.e., świecący na żółto, w dodatku obklejony był sloganami z tekstów piosenek Nowo Orleańskich raperów - można się domyślać, że sporo było tam słowa "fuck" i "Katrina") prosto w gęsta ciemność, a cała reszta wydarzeń potoczyła się w ciągu ułamka sekundy. Nikłe światło wulgarnej latarki, odbiło się od świecących wilczych oczu, po czym sama latarki właścicielka wrzasnęła i upuściła przyrząd, a jej piskliwy głos odbił się echem po kamiennych budynkach i długiej, wąskiej uliczce.

- Litości, kobieto - wilk przewrócił i spokojnie sięgnął po papierosa z kieszeni eleganckich spodni.
Pstryknął złota zapaliczkę i znów na chwilę oczy jego rozjarzyły się potwornym jasnozielonym światłem. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust..., cóż paszczy, gdy patrzył jak kobieta strzepuje kurz z płaszcza i próbuje wstać, na co zagorzałym uporem reagują jej buty, na niebotycznym, błyszczącym obcasie. Westchnął i podał jej łapę. Obrzuciła go wymownym spojrzeniem, i z lekką pomocą ściany, dość niezgrabnie (ale z ogromnym samo - a raczej szpilko - zaparciem, i dumą w oczach) podniosła się z ziemi.
- Kompletnie oszalałeś! Miałeś już nigdy więcej nie postawić łapy w tym mieście. - rzekła odrzucając ognistorudą kaskadę włosów do tyłu. - Tymczasem widzę Ciebie spokojnie zamawiającego szklaneczkę mocnego absyntu z anyżem, przy barze w Charmie. - Wolno przyjrzała się jego długiemu, siwo-brązowemu ogonowi, przez wystający spod rozpiętej koszuli gąszcz sierści, aż po wilczy pysk, na których nonszalancko, jak zwykle, jak wisienka na torcie, umieszczony był czarny kapelusz.
- Oh, bébé , mam Calvadosa i te jego groźby w dupie. - odrzekł spokojnie, wypuszczając dym, wpatrując się z wilczym apetytem na jej błyszczące łydki, kryjące się za kabaretkowymi pończochami. Roxy zauważyła jego spojrzenie, i teatralnie prychnęła. - Nie wiedziałem, że umiesz tak śpiewać - rzekł filuterskim tonem, i kiwnął mordą na klub naprzeciwko, z odrapanym, acz świecącym soczystą, jarzącą się w ciemności, krwistą czerwienią napisem CHARME.
Roxanne westchnęła głęboko na wspomnienia związane ze stojącym przed nią dostojnym wilkiem w kapeluszu, i spojrzała się w stronę okienek zasłoniętych purpurowym aksamitem.
- Moja matka urodziła mnie tutaj, w swojej garderobie. - jej oczy nagle nabrały blasku, jakby znajdowały się gdzieś daleko, na innym kontynencie, i pociągnęły za sobą umysł. Wilczur wpatrywał się w nią z nieukrywaną fascynacją.
- Jest uroczą kobietą.
- Jest niezłą suką. - mrugnęła szybko i powróciła do Wenecji, do wąskiego zaułku naprzeciwko nocnego klubu.
- Masz to po niej. - wyszczerzył kły, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- A i owszem.
Zamilkli. Cisze przerwał tylko nocny wiatr, a chwilę później jazz, pobudzony do życia przez saksofonistów i pianistów Charme'a, poderwał wszystkie ptaki z drzew. Kilka okien w kamienicach rozbłysło światłem. Zduszone przekleństwa, i pijackie groźby zagłuszyło kilka roztańczonych, dudniących obcasów i wzmocniony mikrofonem, kojący, kobiecy głos idący w takt z muzyką. Cała ulica wydała się ożyć, mimo, iż była pogrążona prawie zupełnie w mroku. Żeliwne latarnie świeciły jakby znudzone i - jak to kobiety - oczekiwały jedynie kochanków wykorzystujący je jako zwyczajnej podpory w namiętnych uniesieniach, na których mogłyby poświęcić trochę mocniej, napawać się ich namiętnością.
Wilczur spojrzał na tę najbliżej nich, rzucającą długi cień swojej zgrabnej sylwetki na bruk przed zaułkiem, w którym stali. Powietrze było dziwnie gęste.
- Rox... - szepnął, i podszedł o krok w jej stronę.
Dziewczyna otrząsnęła się i poprawiła włosy.
- Jeszcze dwie piosenki i ja wchodzę na scenę. Muszę wracać.
- Wyśmienicie. - poprawił kapelusz, i jakby trochę zbyt gwałtownie przygniótł lakierkami żarzącego się na mokrym bruku papierosa.
jak rasowy gentelman wskazał, by poszła przodem - choć pewnie uprzejmość spowodowana byłą zwyczajną ochotę podziwiania jej przepysznych kształtów, które idealnie podkreślał obcisły trencz. Niemniej, stukając obcasami i męskimi lakierkami - dokładnie w takiej kolejności udali się w dół uliczki, do klubu, w którym wirowały frędzle, królowały pieniądze i kobiety, uwodziła burleska, boazeria przesiąknięta była dymem z cygar Europy, a bar oferował najlepsze alkohole w całym Île-de-France.
Ta noc się jeszcze nie skończyła - pomyślał i energicznie przeciął nocne powietrze ogonem. Mylił się jednak, bo zapatrzony w ósmy cud świata, jakim był bujający się tyłek Roxy, nie zauważył błyszczącego rewolweru wycelowanego wprost w jej blade czoło.

***

niedziela, 22 stycznia 2012

Movies&minds

Za co kochamy nie które filmy? Za ich unikatowość, fabułe? Często bowiem odnosza sie do naszej sytuacji lub przyciagaja dobre wspomnienia. Ogladanie filmow kreuje wyobraźnie, która bezczelnie pozwala nam kreować własne mini filmy w naszych umysłach. Pozwalają one przenieść nas w czasie, miejscu gdzie tylko chcemy. Utworzyć swoją własną krainę i stwarzać swiat jeszcze doskonalszy niż ten pokazany w filmie. Uczą nas jak zachowywać się w przeróżnych sytuacjach i uczą różnych sposobów patrzenia na świat.


Ile razy sama odgrywałam role głównego bohatera z danego filmu. Dlaczego to robiłam? Hmm, wydaje mi się ze po prostu lubię uciekaę od rzeczywisctosci, bladzić gdzies daleko, gdzie nikt jeszcze nie byl. W sumie to nikt nigdy nie pozna moich mysli, wiec jakie rzeczy by sie nie wydarzyły, jest to tylko moje.



Kocham ogladac filmy. Poruszaja mnie. Pozwalaja stworzyć świat, w którym nigdy nie będę miała okazji się znaleść. To fascynujace. Nie mniej jednak niepokój który mnie ogarnia gdy wracam do rzeczywistości jest niebywale przytłaczający...

piątek, 25 listopada 2011

Ventiquattro ore

Mimo, iż doba od zawsze ma 24h, dla mnie to coraz częściej zdecydowanie za mało. Gdyby tak można było wykorzystać zmarnowane godziny gdy braknie Ci czasu. Jednak psikus, było by nam najzwyczajniej za dobrze.
O tej porze roku jest jeszcze gorzej niż zwykle. To dziwne, bo czas przecież nie kurczy się jak marna tkanina. Być może jest to zasługa krótszego dnia. Kiedy przychodzę do domu jest już tak ciemno, że wydaję mi się nieprzyzwoitym siedzieć do późna, zajmując się głupotami i kładę się spać, zapadając w głęboki sen niczym puszysty niedźwiadek. Ah zapomniałam wspomnieć że te 'głupoty' to tak naprawdę natłok niewypełnionych obowiązków i zaległych prac, których ilość rośnie mi w zaskakującym tempie. Fine! W tym roku nie pozwolę wciągnąć się zimowej depresji. Przywdzieje wełniany, hipsterski sweter, letnią sukienkę przesiąkniętą rzymskimi wspomnieniami i masywne, ukochane botki. Wyjdę na miasto w towarzystwie mojego wymiętoszonego dziennika i przycupnę w jakiejś małej kawiarence, popijając herbatę, opatulona w ukochany miedziany szal i będę tworzyć. Ot co! Rozmyślać, kreować, pochłaniać inspiracje. Nie będę sobie nic żałować, ani zmieniać humorów tak szybko jak Lady G. fryzury... 



czwartek, 24 listopada 2011

OMG, shut up, people!

Nie znoszę gdy wszyscy nagle zaczynają wielbić pewną osobę. Jak ktoś jeszcze raz zacznie mi gadać o Audrey Hepburn w "Śniadaniu u Tiffany'ego", wyskoczę przez okno. Kogo to obchodzi? Nie palę się do wielbienia innych, dlatego wkurza mnie kiedy ludzie wariują na czyimś punkcie i chcą, żeby każdy do nich dołączył. Czy to naprawdę najlepszy film w historii? Nudny jest.
Zamiast tego trzeba być obecnym w świecie, a nie czcić rzeczy tylko dlatego, że są kultowe. Ludzie myślą, że jeśli lubią coś co jest stylowe, sami się tacy staną. Psikus, bo nie!
Nalezy zwracać uwagę na to, co się dzieje na zewnątrz, na ulicach i w tym uczestniczyć. To dopiero jest fascynujące. Gdy czytamy te same książki i magazyny, moda staje się monotonna, gdyż czytamy artykuły tych samych ludzi. Nowe sposrzerzenia na świat mody stają się wtedy zbyt ograniczone. Podziwiam ludzi, ale nie zapatruję się w nich bezkrytycznie. Wiadomo, że są książki, które mnie inspirują, ale każdy musi znaleść sobie własne. Młodzi ludzie robią karierę w modzie jedynie wtedy, gdy opowiadają inną historię niż wszyscy- swoją własną.
Szkoda tylko, że niektórzy są zbyt ograniczeni by to pojąć...



  

wtorek, 22 listopada 2011

Dolce con le ciliegie

Kocham dni w których wstaje zmęczona, lecz uśmiechnięta i potargana myślą, że mam dla kogo. To wspaniałe uczucie piec ciasto dla kogoś, wkładając całe serce w słodki wypiek. Przyczyniając się tym samym do powstania armagedonu w Twojej kuchni. Jest w tym pełne urok, którego nic innego nie zastąpi. Takie uczucie spełnienia i zachwytu. Ah, a kiedy mówili, że szczęście składa się z małych rzeczy to nie wierzyłam...
Lubię takie dni, gdy czas mija bezproblemowo, bez stresu. Popołudnia, w które wolno mi obrzreć się wiśniowym ciastem i gorącą czekoladą z bitą śmietaną i piankami, nie miejąc przy tym poczucia winy, tylko dobry humor i nieodklejalny uśmiech na twarzy. Wieczory ze starymi bajkami Disneya w wysprzątanym pokoju pod puchatym kocem, kiedy istnieje jedynie moja wyobraźnia i czysta kartka w ukochanym dzienniku.

środa, 19 października 2011

Dear New York City, fuck you.

Pochłaniam całe stosy książek. Biografii, albumów, poradników, dzienników...Wszystko co treścią zbudza we mnie takie emocje, że mam ochotę jednocześnie rysować, tworzyć, biegać i inspirować. Istne szaleństwo!
Czytając "Sukces według TEEN VOGUE" przez ostatnie dwa wieczory z każdą stroną coraz bardziej jej nienawidzę. I to nie dlatego, że niespełnia moich oczekiwań, ale przekracza je stokrotnie. Wprawia mnie w obłęd i płacz, a zarazem sprawia, że łzy same napierają. Niedługo oszaleje przez tą swoją wrażliwość (ba! chyba nawet przewrażliwienie) na punkcie mody i sztuki. Uświadamiam sobie, że jestem w złym miejscu o złym czasie. Zresztą jak zawsze...
Czytając o życiorysach tych szczęściarzy nie jestem zazdrosna, raczej rozgoryczona, że mnie pewnie nigdy nie spotka zaszczyt studiowania chociażby w Parsons The New School of Design. Choć z drugiej strony nie mogę być pewna, że to się nie stanie. Jedyne co mogę z tym zrobić to sie postarać i nie poddać zbyt łatwo...
Ah, żeby ta samomobilizacja podziałała!  




sobota, 15 października 2011

I go insane!

Jestem niemożliwa i nieokrzesana. Nigdy nie jestem pewna na co mam ochotę, ale zawsze wiem czego chcę. Jestem w stanie popłakać się czytając modowe artykuły o wielkich osobistościach lub trzymając w rękach nowego włoskiego Vogue'a. 
Obiecuję i kłamię.
Na lekcjach nudząc się, wypisuję modelki. Nienawidzę szkoły, ponieważ ocenia mnie zbyt pochopnie, zabijając przy tym mój indywidualizm. Zamyślając się tworzę w głowie genialne osoby, miejsca. Bez przerwy kreując swoją wyobraźnię.
Układam w głowie rozmowę z Michelem Corte o pomysłach i inspiracjach na zdjęcia. Podziwiając przy tym jego czułe spojrzenia w stronę jego muzy i żony, pięknej Ayoko. 

Myślę nad tym jak przebiegła kariera Kate Moss. Jaka jest nietypowa i niezatapialna. Na szczycie od 20 lat na zawsze. Jeszcze długo nikt nie powtórzy jej sukcesu. Oj długo długo...
Kolejne powstrzymane łzy, lecz nie smutne, płynące z dumy i zachwytu jaki przysparzają mi tacy ludzi. Ludzie, którzy tworzą świat, w którym pragnę być. Od niepamiętnych czasów będący szeregiem inspiracji.
Lubię i zazdroszczę. 
Jednak rzadko jest to żmijowata zazdrość, przeważnie zmieszana z odrobiną ciekawości bądź ogromnego zachwytu. 
Ah ta moda! Celebrując talent i wyobraźnię. Nie wierna dłużej niż jeden sezon. Zaskakująca, przebiegła i niesamowita. Jednak posiadająca kosmiczną bibliotekę wiedzy o wszystkim o czym warto i należy pamiętać... 




czwartek, 18 sierpnia 2011

Domenico Dolce & Stefano Gabbana



" We are creative, both in a diffrent way. We complete each other." 

Dolce&Gabbana to modowy odpowiednik Viagry: pulsujące życia Włoskiego stylu. Kombinacja perfekcjonizmu Dolce i teatralnych stylizacji Gabbany stworzyły ponadczasową i wpływową markę, która niezaprzeczalnie jest jedną z obsesji świata.

Pochodzący z rodziny krawców Domenico Dolce urodził się w Palermo w 1958 roku. W wieku 7 lat ojciec nauczył go szyć. Stefano Gabbana urodził się w 1962 roku w Mediolanie  jako syn drukarza. 

Sycylia była miejscem ich pierwszego spotkania, jak zarówno miejscem  gdzie ukształtowały się ich upodobania dotyczące stylu. Typowa sycylijska dziewczyna noszącą czarne pończochy, koronkowe sukienki, chusty na głowie, latynoska kusicielka uwielbiająca gorsety, wysokie obcasy i bieliznę noszoną jako wierzchnie ubraniu jak i styl sycylijskiego gangstera odzianego w prążkowane garnitury i cwaniackie nakrycie głowy. Te właśnie sprzeczające się style - masculine/feminine, soft/hard, innocent/corruption - sprawiły, że D&G jest takie ciekawe i ekscytujące. 


Założona w 1985 roku marka kontynuowała hołd  stosunku do włoskiego stylu. Ich wielką inspiracją od zawsze były legendy kina włoskiego takie jak Fellini, Rossellini, Anna Magnani lub Sophia Loren.


Swoją dwudziestą rocznicę obchodzili w 2005 roku będąc projektantami od ponad ćwierć wieku. Z królestwa do którego należy również młodsza linia D&G, ubrania dla dzieci, bielizna, zegarki, perfumy, akcesoria, linia kosmetyczna i globalna dystrybucja poprzez ich butiki, Dolce&Gabbana stworzyli niezaprzeczalne imprerium włoskiego stylu.






poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Roma, oh Roma!

Rzym, dzień 15.


Na zewnątrz jest około 36 stopni, a ja mimo, że siedzę w domu, mam wrażenie, że zaraz się roztopię. W dodatku muszę ten upał przeżywać sama, bo pożegnałam wszystkich moich znajomych w sobotę. Moja nowa współlokatorka wydaje się być cały czas przestraszona i mało mówi. Jeszcze moja karta odmówiła posłuszeństwa i pozostałam bez kasy na czas bliżej nieokreślony. 
Jednak nie wszystko jest źle. Moje eks współlokatorki zaprosiły mnie do siebie do Zurichu, więc pewnie za miesiąc lub coś koło tego, wybiorę się do nich. Wspaniałe dziewczyny, dlatego też bolało mnie jak musiałam je pożegnać w sobotnie popołudnie. Ah ah...
W czwartek polowałam z butikach na Via dei Condotti i Piazza di Spagna. Udało mi się upolować kolejne (czwarte już!) maleństwo od Longchamp. Metaliczno-szare, rozmiar średni z krótką skórzaną rączką. Do kompletu nowe spodnie w kolorze hiszpańskiej pomarańczy i dwie sowie bransoletki- srebrna i brązowa. 
Cóż... Mam nadzieję, że te zakupy nie pozbawiły mnie godnego życia do końca wyjazdu.


Italiano bacioni,
Ciao <3




poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Via dei Condotti

"Life isn't only about survival, it's about joy!" 

Dni w Rzymie płynął mi bardzo szybko. Na początku było ciężko, ale teraz jest kapitalnie. Dzisiejszy dzień spędziłam na pięknym spacerze po Via dei Condotti i przeżyłam kilka orgazmów w butiku Prady i LV. Ah ah. Już niedługo to ludzie będą się zabijać o moje projekty. Muszę być cierpliwa.








poniedziałek, 18 lipca 2011

LV makes me crazy

Nie wiem jak ja to robię, ale jak urodzi mi się jakiś nowy pomysł w głowie czy to na stylizację, makijaż lub fryzurę, w niedługim czasie okazuje się on trendem. I nie tych byle jakich, ale u najbardziej szanowanych (i uwielbianych przeze mnie projektantów) takich jak Dolce&Gabbana, LV lub Prada. Wiem, że mogłabym się odnaleźć w grupie projektantów tych marek. W dodatku po cichu gdzieś tam marzę i jestem dobrej myśli, że to się kiedyś spełni.


To dobrze, że moje pomysły, które po cichu wypisuje tu lub siedzą w mojej głowie znajdują  uznanie w świecie mody. Ah ah. Dam im jeszcze trochę czasu na odkrycie mnie, a wtedy świat mody mnie pokocha. No może z drobnymi wyjątkami, ale co to dla mnie.


Już dawno temu, mianowicie jakieś 2-3 lata temu zauważyłam, że ubóstwiam styl młodej Brigitte Bardot. Moda lat 50' i 60' jest dla mnie istnym cudem. Elegancka, seksowna, bezbłędna. Zawsze nienaganna fryzura i idealny makijaż. Kocie kreski, zarysowane kości policzkowe, upięcia w kok. Po prostu coś pięknego.


Później ukazała się kolekcja Louis Vuittona na sezon Fall Winter 2010. Całą utrzymana w takim właśnie stylu. Byłam lekko zszokowana, gdyż modelki prezentowały kreacje prosto z mojej wyobraźni. Mrrr


Zaś niedawno ukazała się sesja zdjęciowa do  LV Cruise 2011. Powiem tylko tyle... Cudo!















sobota, 16 lipca 2011

Moschino belt

Dawno nic nie było. Nie było i nie będzie jeszcze przez trochę. Ku mojemu zaskoczeniu mam coraz więcej rzeczy do roboty i nie zamęczam się moimi myślami w domu, jak to bywało przez czas jakiś... Niedługo zaczyna się moje przygoda w Rzymie. Ba, to już za tydzień! Jestem nieco zestresowana jak to będzie i mam (jak zawsze ) wiele pytań. Jednak jestem dobrej myśli i gdzieś tam głęboko jestem przekonana, że będą to moje najlepsze wakacje. 


Rome, la moda, lingua l'italiana, nuovi amici, deliciozo cibo e bel tempo. 
Czy może być lepiej? Nie wydaje mi się. Przynajmniej dla mnie to spełnienie marzeń. Mam nadzieje, że trochę mi się poszczęści i upoluje ten pasek od Moschino. Cóż, trzymajmy kciuki, na pewno będzie dobrze.



czwartek, 23 czerwca 2011

Dolce&Gabbana

Jestem zakochana we wszystkim co włoskie. Piosenkach, jedzeniu i rzecz jasna modzie. Włoscy projektanci mają fenomenalne wyczucie stylu i świetne wyobrażenie o kobiecości. Umieją ubrać ją tak by od samego patrzenia na nią robiło się gorąco. Jednymi z tych projektantów są Domenico Dolce i Stefano Gabbana. Jako jedyni potrafią stworzyć koronkowe dzieło, które samo w sobie jest kuszące, a co dopiero na pięknej istocie jaką jest kobieta. 


Dla mnie od jakiegoś czasu nie istnieje nic piękniejszego niż koronka. Sama jestem posiadaczką kilku koronkowych cudów. Jednak nie na tym koniec. W przyszłości zamierzam projektować takie właśnie kreacje. Ponadczasowe, nie nudzące się, kobiece, seksowne i eleganckie. Niebawem wyjeżdżam do Rzymu rozpocząć moją przygodę z językiem włoskim, który niezaprzeczalnie podbił moje serduszko. Obawiam się, że Włochy rozkochają mnie w sobie do tego stopnia, że nie będę chciała wrócić. Ah, ah.


Wracając jednak do genialnego duetu Dolce&Gabbana, chciałam wspomnieć o ich kolekcji na S/S 2011. Cała w bieli i pięknej koronce. Prosta i elegancka, jednak utrzymana we włoskim guście. Modelki były bardzo naturalne i pomimo swoich bardzo chudych sylwetek, nie wyglądały odrzucająco. Spodobały mi się również akcesoria, szczególnie białe koronkowe torebki... Chętnie upolowałabym jedną z nich w Rzymie. Ah ah, może mi się poszczęści.  Kolekcja niesamowicie trafiła w mój gust i wpędziła w taki podziw, że aż sama zaczęłam się zastanawiać nad swoją karierą i projektowaniem, które siedzi w mojej głowie od najmłodszych lat... Jednak o tym kiedy indziej. 





P.S. Planowałam wstawić zdjęcia z pokazu, ale nie mogłam się zdecydować. Haha. Miłego oglądania.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Nozze

Niespełnione marzenia. Zarówno Twoje jak i kogoś innego. Ten wyczekiwany moment kiedy idziesz powoli, pomiędzy rzędami równo ustawionych ław. I to niezręczne uczucie kiedy czujesz na sobie mnóstwo spojrzeń. Mimo skrępowania uśmiechasz się. Nie wiesz dlaczego. Może dlatego, że niektórzy wmawiali Ci, że będzie to najszczęśliwszy dzień w Twoim życiu? Z każdym kolejnym krokiem uczucia stają się niepewne, a w brzuchu zaczyna kręcić od stresu. Zdajesz sobie sprawę, że nie tego naprawdę chcesz. Rozglądasz się. Widzisz te wszystkie zniecierpliwione twarze. Oślepia Cię błysk lampy. To już chyba setne zdjęcie. Kiedy zdenerwowanie sięga zenitu, opuszczasz głowę. Po chwile postanawiasz jednak podnieść głowę, narażając się na jego spojrzenie. Być może ostatnie lub najważniejsze. Widzisz te szczęśliwe oczy i przez chwilę zastawiasz się czy dasz radę. Posyłasz mu spojrzenie na przeproszenie. W tym samym momencie, bukiet upada na ziemie. Płatki rozsypują się po marmurowej podłodze. Decydujące moment. Podwijasz brzeg swojej aksamitnej sukienki i nie oglądając się za sobą, stawiasz coraz szybsze kroczki. Ktoś z pierwszego rzędu próbuje Cię złapać, nic z tego. Na ziemie spada jedynie welon, rozpuszczając Twe ciemne włosy. Ludzie zaczynają wydawać wymowne "Oh, nie!". Uciekasz. Pozostaje po Tobie jedynie niosący się echem stukot cieniutkich obcasów.


niedziela, 5 czerwca 2011

Caffetteria l'italiana

Marzy mi się popołudnie spędzone w przydrożnej knajpce.Gdziekolwiek. Byleby z dala od tłumu głośnych ludzi i ich prostackich zachowań. Siedząc na starym, wytartym krześle przy stole zupełnie nie od kompletu. Spiąć niedbale włosy w niechlujny kok i rozprostować nogi. Wyciągnąć z starej skórzanej teczki notatnik bądź szkicownik i ulubiony, mocno zużyty ołówek. Zamówić lodowe latte i wypić tylko mały łyczek. Zamknąć na chwilę oczy i wyobrazić jak to miejsce wyglądało czterdzieści lat temu. Wyobrazić sobie ludzi śmiejących się, idących do tej małej knajpki. Uśmiechniętego, wtedy jeszcze bez zmarszczek właściciela, który z najszczerszym spojrzeniem podawał kawę. Tablicę z menu stojącą przed wejściem. Czerwona kreda idealnie komponowała by się z postanowioną obok donicą krwistych begonii. Samotnego mężczyznę pogrążonego w lekturze. Robiącego przerwy na zaciągnięcie się papierosem i wypuszczenie dymu w górę. 
Taki widok miałabym właśnie przed oczami, sącząc swoje lodowe latte i opierając się o stolik. Kiedy otworzyłabym oczy, zobaczyłabym uśmiechniętego staruszka właściciela, który zapytał by się mnie z troską w oczach czy chcę coś jeszcze. Ah, podziękowałabym grzecznie i patrząc jak odchodzi w głąb pustego lokalu, zastanawiałabym się jak bardzo brakuje mu dawnego uwielbienia.

poniedziałek, 23 maja 2011

Nowoczesna klasyka

Tak naprawdę nieważne jest co nosisz, ale jak to nosisz. W dzisiejszym świecie często gubi nas pogoń za kultowymi, luksusowymi markami i chęć zgapienia wszystkiego z wybiegu lub nowej okładki Vogue'a. 
Prawdziwą sztuką jest łączenie ubrań z różnym logiem. Moda to w końcu nieustające wariacje i nieskończone warianty. Tylko marne style można wpisać w schemat. Prawdziwa moda tego unika.
Obecnie świat mody oczarowany jest ponad czasowym, lekko powściągliwym stylem. Kompletując garderobę, należy postawić na kluczowe ubrania, jak blezery, buty i marynarki. Warto zainwestować w dobrej jakości trencz lub płaszcz. Do łask wracają też znakomite klasyki- ołówkowa spódnica, buty na słupku oraz spodnie z kantem. Możliwości na stylizacje jest mnóstwo. W tym sezonie warto połączyć je z przeciwieństwami. Dobrym przykładem będzie ołówkowa spódnica bez marynarki, za to z jeansówką vintage. Do niej biały T-shirt, torebka vintage i sandałki na obcasie. Na koniec włosy upięte w nieładzie i usta pomalowane na ciemno różowy. Mrau!
Pamiętaj- dobre dobrane fasony to podstawa.




sobota, 21 maja 2011

Scream!

Dajcie mi książkę, francuskie wino, dobrą pogodę i mięciutki kocyk. I odrobinę muzyki granej pod oknem przez osobę, której nie znam.


Mam ochotę płakać i skakać. Leżeć i tańczyć. Totalne rozstrojenie. Płacz przeplatany drobnymi uśmiechami. Wspomnienia te miłe i nie miłe. Przypominam sobie te pierwsze wypowiedziane słowa w zachwycie i ostatnie w nienawiści i rozczarowaniu. Tajemnicze, niepewne spojrzenia i niepewne uśmiechy. Wyczekiwane pocałunki i czułe objęcia. Później już tylko wymijające spojrzenia, unikanie się nawzajem. Ah, czemu? 

Oh, Dawid!

Mimo, że polski show-biznes mnie żenuje tak samo jak te wszystkie udawane gwiazdki, muszę przyznać, że część FASHION prezentuje się o wiele lepiej. Możemy się pochwalić najlepszymi modelkami, które podbiły miliony serc na całym świecie. W prawdzie program Top Model, nie utrzymał oczekiwanego przeze mnie poziomu. Jednak kilka dziewczyn faktycznie ma coś do zaoferowania. Niestety program (przynajmniej w moich oczach) nadał im trochę tandety. Lecz coś musi w nich być, gdyż kilka z nich utrzymuje się "w towarzystwie" do teraz. Zaowocowało to ostatnio całkiem udaną kampanią Dawida Wolińskiego. W programie ostro krytykował modelki i ich stylizację, jednak niektóre z nich szczególnie wyróżnił, podejmując się współpracy z nimi. Nie przepadam za jego projektami, jednak jego rysunki na zdjęciach totalnie mnie zaskoczyły. To było coś nowego, czego nie widziałam wcześniej u innych polskich projektantów. 
SIMPLY STUNNING!


P.S. Moją faworytką od początku była Nicole Rosłoniec z mega uroczą diadestmą. Niestety kontuzja kolana, nie pozwoliła jej dotrwać do końca programu. Ah ah. Chętnie porwałabym ją na sesję.

piątek, 20 maja 2011

Kolejne marzenie z Mediolanu.

Kolejny upalny dzień za mną. Lecz zamiast cieszyć się piękną pogodą i idealnie ułożonymi włosami, większość czasu moją głowę zaprzątała myśl o niezaliczonym roku z historii. Dzień spędziłam w pięknej niebieskiej sukience i swoich ukochanych kocich okularach. Moim oczom nawet przez chwile ukazał się P, ale to trwało jedynie marną sekundę. Odwróciłam wzrok. Niby wszystko dobrze, lecz pod powłoką dobrego wyglądu cały czas jestem jakaś podłamana. Większość czasu spędziłam na tarasie, czytając książkę i studiując nowe Elle. Nawet przez chwilę dałam się porwać mojej szalonej wyobraźni... 


                             MEDIOLAN                        godzina 13
Klik-klik, stuk-stuk. Kocham ten dźwięk. Bezbłędny dźwięk obcasów stukających rytmicznie o kamienny, nierówny bruk. Wsłuchana w niego przechadzała bym się po wąskich uliczkach rozgrzanego w słońcu pięknego Mediolanu. Ubrana w koronkową sukienkę od Valentino i kapelusz z dużym rondem, podziwiałabym widoki zza szkieł moich kocich okularów. Uśmiechając się do przechodniów i cicho śmiejąc, że jestem wyższa od większości z nich. Mijając małe, kameralne kawiarenki i lodziarnie, machałabym do włochów posyłając im urocze 'Ciao!". Ah ah.
Dałabym się rozkochać w sukienkach od starej włoszki, która marzyła o wielkim świecie. Jej smutki, odlały się na pięknej twarzy w postaci zmarszczek. Kupiłabym od niej parę kilka sukienek i podarowała kwiaty. Otrzymałabym jeden z piękniejszych i najszczerszych uśmiechów jakie widział Mediolan. Zmierzając w kierunku swojego domu, znów spacerując wąskimi uliczkami, wpadłabym na wysokiego mężczyznę. Na pewno nie byłby włochem. Zdradziłyby go jego lazurowe oczy. Byłoby w nim coś niezwykłego. Zaczynając od oczu, poprzez rubaszny uśmiech kończąc na niespotykanej, muszce z gazety. 
I tak właśnie, tego letniego popołudnia, zakochałabym się w mężczyźnie z gazetową muszką. 


P.S. Cicho przeczuwam, iż to się może kiedyś spełnić...

niedziela, 1 maja 2011

Bla bla bla!

Muszę przyznać, że jest dziwnie. Jest majówka, a ja jestem sama i uczę się historii średniowiecznej polski. Tzn powinnam to robić, a tak naprawdę robię wszystko oprócz tego. Na szczęście za dwa dni wyjeżdżam ze znajomymi na działkę, co odciągnie moje myśli od tego, że kilka dni temu straciłam jedyny kontakt z moją miłością. Jestem tak beznadziejna, że napisałam o tym na blogu. Ah...

Całe wczorajsze popołudnie spędziłam w galerii polując na coś ciekawego i upolowałam oldschoolową bluzę Pepe Jeans. W dodatku dowiedziałam się, że były tylko dwie, co czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową, a to znacznie poprawiło mi humor. Później za to przemiła pani w Guessie podarowała mi katalog, który totalnie mi się spodobał. Zaznaczę jeszcze, że nie dostaje go każdy, więc to było naprawdę super. Piszę jakieś głupoty, chyba powinnam skończyć. 

Wstawię jednak kilka zdjęć z nowej kolekcji Guessa. Jest naprawdę udana i stylowa. W dodatku zdjęcia są świetnie zrobione, a modelki diabolicznie apetyczne. Mrau!













Zdjęcia zrobiła Ellen von Unwerth, która jako jedyna potrafi tak nieziemsko uchwycić sexapeal fotografowanej osoby. A Elsa Hosk (blondyna) jest kosmiczną żyletą, zazdroszczę jej.